Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chlowała się zawzięcie, aż jej loczki nad czołem fruwały.
— Nieoceniony chłopak, nieoceniony — powtarzała, z trudem łapiąc oddech — Jak on prowadzi!
— Zawysoko trzyma rękę — cierpko zauważył jej brat.
— Co? Zawysoko? No wiesz, Tomku, to już przyczepka! Tyś sam nigdy lepiej nie tańczył...
— Możliwe. W każdym razie nie tak... trywjalnie.
Pani Aldona aż wstrzymała sapnięcie:
— Co?
— Mówię, że twój syn jest do walca zamało wytworny — kwaśno skonstatował pan Holimowski.
Pani Aldona oburzyła się:
— Ach tak?... Wy wszyscy widzicie w Ksawerym wszystkie wady, nawet wyssane z palca! Może to i twoje zdanie — zwróciła się do Magdy — Może i dla ciebie mój syn jest... trywjalny?
Magda zmierzyła ją zimnem spojrzeniem:
— Nigdy tego nie powiedziałam.
— Jeszcze tegoby brakowało — wybuchła pani Aldona.
— Nie powiedziałam, ale to nie znaczy, bym tego nie pomyślała. Nie chodzi mi o taniec. Naogół Wery jest może dystyngowany według szablonu, ale stąd do wytworności, prawdziwej wytworności, daleko.
Pan Holimowski zaśmiał się krótko:
— Bardzo trafna definicja.
— Co? Co?... Tyś na brwiach powinna chodzić przed Werym — zasyczała do Magdy pani Aldona i chciała jeszcze coś dodać, lecz właśnie orkiestra umilkła i otoczyło ich kilkanaście osób.
Magda zwolna wycofała się z sali. Dalsze pokoje były