Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać, nie tylko przyjmować od podwładnych sprawozdania, lecz i poddawać je krytyce.
Znikły dawne uśmiechy służby, która podrwiwała sobie z pani dziedziczki, nie wiedzącej, co to jest osypka, i nie umiejącej odróżnić jęczmienia od pszenicy, a kurzych jaj od kaczych. Także i kucharz nauczył się z biegiem czasu, że pani dziedziczka zupełnie dobrze orjentuje się w ilościach potrzebnej mąki, masła, czy cukru.
Kiedy około dziewiątej zaczynały terkotać w kredensowym dzwonki, Magda już tam była i osobiście kontrolowała tacki ze śniadaniami, ekspedjowane do pokojów letników. A wszystkiego trzeba było dopatrzeć samej, by każdy dostał to, czego chciał, i nie za dużo, ani niezbyt skąpo. I tak były ustawiczne narzekania, pretensje, grymasy. Nieraz musiała wysłuchać słusznych i niesłusznych zażaleń, a pamiętać o każdem, by nie zrazić nikogo. Nawet czyszczenia ubrań doglądała czasami, a później wpadała na obowiązkową pogawędkę do matuni, jak nazywała, na jej własne życzenie, panią Aldonę. Słuchała jej zachwytów i westchnień, jej wybuchów śmiechu i narzekań, udając zainteresowanie, a jednocześnie skupiając myśli, by czegoś nie zapomnieć.
Później inspekcja sprzątania i przygotowania do lunch‘u, audjencje dla interesantów, rozmówki z letnikami, którzy chcieli i mieli prawo „czuć się jak w gościnie“, wreszcie lunch, przygotowania do podwieczorku, wyznaczenie dla letników koni pod wierzch i do bryczek, rachunki, obiad o siódmej, dyspozycje, chwila wytchnienia i twardy, kamienny sen.
Tak szły dni za dniami, dni ciężkiej jednostajnej pracy. Lecz nie zrażała się do niej Magda. Przeciwnie polubiła ją, znajdując podnietę nie tylko w stale wzrasta-