Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

syna, a zresztą nie umiejąc walczyć o swoje poglądy i nie przywiązując do nich zbytniej wagi, pogodziła się dość łatwo z sytuacją.
Pan Michał natomiast przyjął wszystko zupełnie spokojnie.
— Jesteś już dorosły — powiedział — i powinieneś wiedzieć, co robisz. Osobiście nie wierzę w możność współżycia, oczywiście, szczęśliwego współżycia dwojga ludzi pochodzących z tak różnych środowisk. Ale ponieważ nie wierzę również wogóle w celowość małżeństwa, bądź łaskaw nie liczyć się z moją opinją.
Zaś na zapytanie Ksawerego, czy ojciec zechce okazywać Magdzie, której sytuacja w Wysokich Progach będzie trudna, pewną życzliwość, pan Michał zapewnił:
— O, bez wątpienia. Nigdy w życiu i wobec nikogo nie byłem nieuprzejmy. No, a teraz przeproszę cię, gdyż mam pilną robotę.
W pięć minut później Ksawery mówił Magdzie:
— Wywarłaś na wszystkich bardzo dodatnie wrażenie. Ojciec jest tobą zachwycony, matka też.
Przy kolacji panował nastrój ogólnego podniecenia. Pana Michała, jak zwykle, nie było przy stole. Wieczorami jadał u siebie. Pani Aldona posadziła Magdę przy sobie i nie spuszczała z niej oczu. Pan Pieczynga jadł w milczeniu, nie podnosząc głowy z nad talerza. Ciotka Olesia i pani Mikcińska przerzucały się spojrzeniami, dziadzio Missuna chrząkał, a pani Mechowiczowa, cedząc słowa, opowiadała jedną ze swych reprezentacyjnych historyjek o swojej wizycie u przyrodniej siostry w Lubelskiem.
Ksawery uważnem okiem patrolował całe towarzystwo.
Magda rozmawiała swobodnie i naturalnie z panią Aldoną o swojej niedawnej podróży.