Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

będziesz chyba obłudna do tego stopnia, by twierdzić, że nasz układ dawał ci prawo mnie zdradzać!
— Nie twierdzę tego — wzruszyła ramionami.
— Więc gdzie byłaś do pierwszej w nocy?!
Spojrzała nań z niezmąconym spokojem:
— Nie chcę ci na to odpowiedzieć.
— Aha!
— Możesz mnie tylko zapytać o to, czy cię zdradziłam, czy nie. Jeżeli zadasz mi takie pytanie, otrzymasz odpowiedź: — nie. To wszystko.
— I chcesz bym ci wierzył?
Kate uśmiechnęła się szczerze ubawiona:
— O nie, bynajmniej. Nie sądzę, by istniało na świecie coś, na czym mniej by mi zależało, jak na tym, czy mi wierzysz. Jest to mi najdoskonalej obojętne.
— A mnie nie jest obojętne — krzyknął. — Ja muszę mieć dowody!
— Jesteś zabawny. Jeżeli ci są potrzebne dowody, to ich szukaj.
— Mam je! Mam! Podstępem wyprawiasz mnie do teatru i zaraz po moim wyjściu wychodzisz. Dokąd?... Oczywiście na umówione spotkanie z mężczyzną. Wracasz po północy. I jaka wracasz! Podniecona, rozpalona, rozpromieniona!... Może zaprzeczysz?
— Nie. Z przyjemnością potwierdzę.
— Więc?... Czy to nie są dowody, dowody niezbite? I w dodatku wiem z kim byłaś. Czy mam powiedzieć?
— Nie interesuje mnie to — wzruszyła ramionami.
— Byłaś z Tynieckim! — krzyknął, wyciągając w jej stronę wskazujący palec ruchem oskarżycielskim.
— Prosiłabym cię o nie podnoszenie głosu — westchnęła — gdybym nie wiedziała, że nic nie zdoła przypomnieć ci potrzeby zachowania przyzwoitych form.
— Gwiżdżę na formy! Tu chodzi o mój honor!
— Twego honoru nic bardziej nie niszczy, jak twój własny sposób bycia.
Odpowiedz mi na jedno: byłaś z mężczyzną?