Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kate wzruszyła ramionami:
— Przypuszczam, że moja sytuacja towarzyska również.
Gogo zaczerwienił się:
— Bardzoś wytwornie zaaplikowała mi tę szpileczkę. Cóż. uzasadnione rozróżnienie twojej sytuacji i mojej. Naturalnie.
— Drażliwość zupełnie nieuzasadniona. Nie myślałam o żadnym rozróżnieniu.
— Tak, czy owak — zmarszczył brwi Gogo — będę ci bardzo obowiązany, jeżeli na przyszłość zechcesz się liczyć z faktem mego istnienia i zdobędziesz się na tyle lojalności, by uprzedzać mnie o takich twoich zamiarach, które muszą i mnie dotyczyć, jako twego męża. A do tego wydawcy jeszcze dzisiaj zadzwonię i wyjaśnię mu, że był to tylko twój kaprys, że nudziłaś się, czy coś w tym rodzaju.
— Wołałabym dotrzymać umowy.
— Nie, Kate. To jest niemożliwe. Absolutnie niemożliwe. Jeżeli oni zechcą odszkodowania, to zapłacę, ale nie możesz pracować.
Kate już więcej nie wracała do tego tematu.
Pewnego popołudnia, gdy Kate była z wizytą u siostry Załuckiego, a Tyniecki wybierał się na Saską Kępę, zabrał się z nim i Gogo, by obejrzeć urządzenie willi.
— Dlaczego właściwie nie sprowadza pan samochodu do Warszawy? — zapytał Gogo, gdy wsiedli do taksówki.
— Nie jest mi potrzebny — powiedział Tyniecki. — Lubię chodzić, prowadzić wozu nie umiem. Zresztą w nabytej przeze mnie willi nie ma garażu.
Nie byli ze sobą tak blisko, by Gogo mógł sobie pozwolić na wyrażenie szczerej opinii o postępowaniu Rogera. Zaryzykował jednak zdanie:
— Jest pan chyba najoszczędniejszym człowiekiem w Polsce.
— Nie zabiegam o ten zaszczyt.
— Przy pańskich dochodach i przy pańskich wydatkach odłoży pan miliony.
Tyniecki uśmiechnął się:
— Nie zależy mi na tym.