Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Chcę pana o coś zapytać. Mianowicie ktoś niedawno zapewniał mnie, że w moim charakterze leży okrucieństwo. To powiedzenie, a raczej ten zarzut nie daje mi spokoju. Jestem bardzo ciekawa, czy pan przy swoim zmyśle obserwacyjnym potwierdzi ten zarzut?
Tyniecki przygryzł wargi i nalewając wino do pucharków zaczął mówić:
— W pewnym sensie tak. Nie wyobrażam sobie pani bijącej dzieci, czy znęcającej się nad zwierzętami. Do tego typu okrucieństwa pani chyba nie jest zdolna. Natomiast nie wykluczam okrucieństwa moralnego. Myślę, że są sytuacje, w których bywa pani bezwzględna i że ta bezwzględność daje pani rodzaj zadowolenia.
— Wynikało by stąd, że jestem egoistką? — zapytała poważnie.
— Raczej... egotystką — poprawił.
Uśmiechnęła się blado:
— Muszę o tym wszystkim pomyśleć. A teraz wypiję to wino, by dać dowód, że nie jestem bezwzględna.
— Gdybym mógł wiedzieć — westchnął — czy to zasługa wina, czy moja.
— Zasługa?
— Tak, zasługa zdobycia pani przychylności.
Zaśmiała się i skierowała rozmowę na inne sprawy. Biła już pierwsza, gdy powiedzieli sobie „dobranoc“.
Nazajutrz od rana przed pałacem czekała karetka pogotowia, sprowadzona z Poznania, by przewieźć panią Matyldę na dworzec. Stara pani była w dobrym humorze. Czuła się nieźle. Przed samym wyjazdem wezwała do siebie ochmistrzynię Józefową i jej zleciła zarządzanie domem ku wielkiemu zawodowi obu ciotek.
Oprócz Rogera i lekarza pani Matyldzie do Wiednia miała towarzyszyć pielęgniarka i pokojówka.
— Jadę całym dworem — żartowała stara pani, gdy ją przenoszono do karetki.
Roger, żegnając się z Kate, powiedział:
— Po zainstalowaniu matki w sanatorium nie będę miał nic