Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się jednak Kate nie przywiązywać wagi do ludzkich sądów: jej śp. matka mówiła nie inaczej jak superlatywami, ojca pamiętała jako skrajnego pesymistę.
— Ludzie są zbyt pochopni w swych sądach i zbyt jaskrawo oceniają rzeczy — zrozumiała już wtedy.
Jednak pewnego wieczoru po powrocie z baliku na pensji, gdzie ją samą zdziwiło jej powodzenie, stanęła przed lustrem i poznała niezwykłość, niemal doskonałość swojej urody. Wtedy to jej trzeźwy umysł podsunął myśl:
— Stań się tak doskonała pod każdym innym względem, a zdobędziesz wszystko, czego zapragniesz.
I Kate zaczęła pracować nad sobą. Obserwując siebie i innych, odkrywała ich wady, ale i własne, a silna wola dopięcia celu ułatwiała jej walkę z sobą. Jeżeli nie zdołała wyzbyć się wszystkich wad, potrafiła tak je ujarzmić, by stały się niedostrzegalne dla otoczenia, by utraciły swą aktywność. Wiedziałe, że drzemią w niej niczym poczwarki w swoich kokonach, lecz czuła mimo to w duszy tę antyseptyczną czystość, nie czystość duszy dziecka, lecz czystość wydezynfekowanego wnętrza sanatorium.
I to dawało jej poczucie własnej wartości, dawało świadomą przewagę nad otoczeniem i nie pozwalało ani na chwilę wyzbyć się czujnej straży nad sobą, by ani jeden pyłek nie skaził jej wnętrza.
Z matematyczną dokładnością budowała swoją przyszłość, z niezachwianą wiarą, że nic nie zdoła zaszachować, ubiec, postawić w sytuacji bez wyjścia.
I oto jedno małe słowo, jedno słowo zgody, słowo od dawna drobiazgowo przemyślane przez nią, obliczone, zważone, runęło na jej życie strasznym, nieprzewidzianym ciężarem, druzgocząc całą konstrukcję.
Przez cały czas toastów, a później życzeń Kate była półprzytomna i ostatnim wysiłkiem woli trzymała się, by dotrwać do końca.
— No, przecież i ty nie umiesz wreszcie ukryć wzruszenia — powiedziała ciotka Matylda, gdy przeszli już do sali balowej. —