Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie oświadczał się nigdy. Prawda? — ciągnęła Jolanta. — To jego genre. Może nawet drużbował na waszym ślubie? I to w jego rodzaju. Ale macie to szczęście, czy nieszczęście, że oboje jesteście ślepi.
Kate wzruszyła ramionami:
— Doprawdy pani ma dziwaczne przypuszczenie. Dopatruje się pani rzeczy nieistniejących. O żadnych uczuciach między nami nie było mowy, nie mogło być mowy poza zwykłą sympatią, którą...
— Którą — podchwyciła Jolanta — pani go darzy. Ale on kocha się w pani.
— Nonsens — z przekonaniem powiedziała Kate. — Przypuszczenie takie mogło powstać tylko u pani, bo pani wszędzie szuka jakichś nadzwyczajnych uczuć, ukrytych namiętności, tajemniczych pobudek.
Po chwili milczenia Jolanta zauważyła:
— Jeszcze nigdy nie widziałam pani, droga Kate, protestującą z takim ożywieniem. Nie sądziłam, że samo podejrzenie pana Tynieckiego o głębsze uczucie dla pani, oburzy ją aż w tym stopniu.
— Myli się pani. Bynajmniej nie jestem oburzona. Tylko posądzenie pani uderzyło mnie swoją dowolnością. Równie dobrze mogłabym twierdzić, że na przykład Drozd kocha się w pani.
Jolanta zaśmiała się:
— No nie. To już przesada. Nie mogę rywalizować z młodym Stankowskim. Zresztą, moja złota, dajmy temu spokój, skoro panią to tak irytuje. Czy nie zimno pani?
— Nie, zupełnie ciepło — z satysfakcją przyjęła Kate możność zmiany tematu. — Zauważyłam, że łatwiej znoszę niską temperaturę niż inni.
Jolanta kiwnęła głową:
— To prawda. Pani wierzy w to, że jest stworzona do niskich temperatur. Ale pozna pani jeszcze upał, żar... I wtedy...
Nie dokończyła. Przez kilka minut malowała w milczeniu. Nagle odłożyła pędzle: