Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

radność, bezpłodność. Milczenie jego przełożone na słowa ograniczało by się do kilku wyrazów powtarzanych bez końca.
— A pani — odezwał się Tyniecki — brak pani Prudów?
— Nie wiem — odpowiedziała niepewnie. — Mam dużą zdolność przystosowania się do każdych zmienionych warunków.
— O, wiem o tym. Ale przecież zostaje miejsce na jakieś tęsknoty, na jakieś marzenia?...
— Nie powinno zostawać — powiedziała z twardym akcentem.
— Odbiera pani ludziom to, co w życiu jest najpiękniejsze.
— Nie ludziom, nie wszystkim. Tylko tym, którzy w jakiś wyraźny sposób ustalili swoje życie, zamknęli je w jakieś ostateczne formy.
— To nie wydaje mi się prawdą — powiedział po pauzie.
— Co mianowicie?
— Że życie zna jakieś formy ostateczne. Forma ostateczna to śmierć. Życie nie zna form ostatecznych. Nie może znać, bo nie było by życiem, nie było by ustawiczną przemianą, pełną niespodzianek uzależnionych od czynników wewnętrznych i zewnętrznych. Życie ma nieograniczone możliwości.
W jego głosie było jakby podniecenie:
— Nie każde życie jest życiem — z uśmiechem odpowiedziała Kate.
Zmarszczył brwi:
— Chyba pani w to nie wierzy... — zaczął.
Przerwała mu:
— Oto już mój dom. Będziemy mieli sposobność nieraz jeszcze o tym pomówić, jeżeli o takich rzeczach mówić warto. Do widzenia panu.
Schylił się nisko całując jej rękę:
— Do widzenia pani.
Do rozmowy tej jednak nie wrócili, chociaż widywali się co kilka dni. Kate doszła do przekonania, że i tak jej uwaga była zbyt przejrzysta, że Tyniecki mógł domyślać się, iż nie jest szczęśliwa. To też w ciągu nowych spotkań, czy to u siebie w domu, czy w pracowni pani Jolanty, nie unikała żadnej okazji, by