Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sobie takie tajemnice jak główka kapusty?... Zdaje się, że ci panowie wyręczyli panią w dokończeniu myśli.
— Wiem, że pan nie podejrzewa mnie o to — potrząsnęła głową. — I nie miałam takich intencyj. Pańska kuzynka, która lepiej mnie zna, wie, że nie potrafię zainteresować się kimś, w kim nie spodziewam się znaleźć czegoś o ponad przeciętnej wartości.
Tyniecki zarumienił się lekko:
— Wobec tego muszę unikać pani, by oszczędzić jej rozczarowania.
— Znowu ta dymna zasłona skromności — zaśmiała się. — A w duchu kpi pan sobie ze mnie i „duch pański ziewa“. Na pewno słyszał to pan już od niejednej kobiety.
— Zapewniam panią, że od żadnej. Tak mało stykam się z kobietami.
— Pan? — zdziwiła się szczerze. — To niemożliwe. Kate, niech pani powie czy to prawda?
Kate spojrzała z zakłopotaniem na Tynieckiego, później na Jolantę i znowu na Tynieckiego. W jego oczach dostrzegła wyraz powagi i zamyślenia. Miał ładne, rozumne i uczciwe oczy. Cóż poza tym mogła o nim wiedzieć?
— Pan nigdy mi się nie zwierzał — powiedziała. — Ostatnio zresztą widywaliśmy się bardzo rzadko. Zdana więc jestem na intuicję, tak jak i pani.
— A co intuicja pani mówi? — zapytał poważnie.
— Chyba to, że można wierzyć pańskim słowom.
— Dziękuję pani — lekko pochylił głowę.
Wstano od stołu. Bridge‘yści wrócili do stolika, reszta towarzystwa do rozmowy. Tyniecki po godzinie zaczął się żegnać.
— Niech pan nie zapomina o naszym domu — konwencjonalnie powiedziała Kate.
— Spędziłem niezwykle miły wieczór. Jestem pani bardzo wdzięczny. Cieszę się też, że poznałem tyle zajmujących osób.
— Większość z nich odwiedza nas niemal codziennie. Przychodzą około piątej na filiżankę herbaty i pogawędkę. Jeżeli czas panu pozwoli...