Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się i stała chwilę nieruchomo z oczyma wpatrzonymi przed siebie. Tylko palce jej ręki opartej na lasce poruszały się ściskając złotą gałkę.
— A przecież Michalinka była młodsza ode mnie — powiedziała. — No... Tak... Idę do gości. Później zajrzę do nieboszczki...
I nie spojrzawszy na nikogo odeszła wyniosła, lekko przygarbiona i czcigodna w swej czerni i w srebrnej siwiźnie włosów. Kate lubiła ją i szanowała.
Wkrótce zjawił się Maciej. Przyszedł z paczką papierów w ręku i prawie po wojskowemu prostując się przed Kate, zapytał:
— Panienka mnie wzywała? — Tak — potwierdziła, — mam panu do zakomunikowania smutną nowinę. Pan pozwoli tu.
Przeszła do sąsiedniego pokoju, gdzie nie było nikogo i umyślnie zatrzymała się przed samym żyrandolem, by lepiej przyjrzeć się temu człowiekowi. Stanął przed nią w odległości trzech kroków. Był wysoki, zgrabny, miał regularne rysy, ciemnoblond włosy, zupełnie inteligentny wyraz twarzy i szare oczy. Widywała go od lat po kilka razy dziennie, ale teraz dopiero uświadomiła sobie dokładnie jak wygląda. Jak wygląda... hrabia Roger Tyniecki...
— Panie Macieju — zaczęła — Pan wie od doktora, że choroba pańskiej... matki to choroba bardzo niebezpieczna.
— Wiem, proszę panienki. Czy matce się pogorszyło?
— Nie, panie Macieju, pańska matka... umarła.
Młody człowiek nawet nie drgnął, tylko zbladł tak, że jego opalona na brąz twarz stała się szara.
— Umarła przed pół godziną — mówiła łagodnie Kate. — Nie męczyła się. Byłam przy jej śmierci... Proszę mi wierzyć, panie Macieju, że zrobiłam wszystko, co mogłam, by najdłużej utrzymać ją przy życiu...
— Och, ja nie wątpię, panno Kasiu... proszę panienki... Ja wiem... dziękuję...
W wybuchu wzruszenia chwycił jej rękę i pochylając się ni-