Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

liczności życia, sennik egipski, podręcznik dobrego tonu dla wstydzących się żebrać, tuba dydaktyczna i w ogóle śmierdziel.
— Norwid pisał i malował w najfatalniejszych warunkach materialnych — zauważył Strąkowski.
— Ale nie w moralnych, nie w moralnych — podchwycił Łada.
— Owszem — zaprzeczył rzeczowo Muszkat. Jakże można nie brać pod uwagę tych okoliczności...
— Boże, teraz ten z Norwidem. On nas przepiłuje — jęknął Tukałło.
Zresztą w ogóle nastrój zepsuł się. Przykre wyznania Łady zepsuły wszystkim humor.
Siedzieli skwaszeni.
Wreszcie Załucki wpadł na szczęśliwy pomysł:
— No, Jasiu — zwrócił się do Strąkowskiego — miałeś przeczytać nam ten nowy wiersz.
— A tak, tak — ożywił się Strąkowski. — Jeżeli tylko chcecie?...
Spojrzał pytająco po twarzach przyjaciół. Wszyscy chcieli. Tylko Chochla powiedział:
— Świetny sposób spędzenia czasu. Najpierw ty przeczytasz swój wiersz, potem Moniek kilka swoich recenzyj, potem Jeremi i pan Łada-Czerski na zmianę swoje powieści i tak spędzimy czas miło i pożytecznie.
— Daj-że spokój, niech czyta — odezwał się Drozd.
Łada śmiał się cichutko i dyskretnie, a Strąkowski wzruszył ramionami:
— Wcale się nie narzucam.
— No już czytaj, czytaj — łaskawie zgodził się Chochla.
Strąkowski wyjął rękopis i zaczął czytać. Przysunęli się, pochylone głowy znieruchomiały. Miał głos cichy, melodyjny, o przejrzystym szklanym brzmieniu. Wiersz istotnie był piękny. Już pierwsza strofa wzięła słuchających niespodziewaną plastyką obrazu i oryginalnością skojarzeń. Dziewczyna kąpiąca się w jeziorze o wschodzie słońca, kąpiąca się w błękicie wody i w purpurowej zorzy, jasna, prześwietlana, bezgrzeszna i nieziemska,