Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

telefonował Jaś Strąkowski i obiecał przyjść do Kresowego, panowie zaczęli się żegnać.
Gogo zapytał niepewnym głosem:
— Co sądzisz, Kate, może poszedłbym z nimi na pół godzinki?
— Z rana mówiłeś... — zaczęła, lecz jej przerwał.
— To przecie żadne pijaństwo. Trochę się pogada i wrócę.
Odwróciła głowę:
— Jak chcesz — powiedziała bez żadnej intonacji.
Przygryzł wargi:
— No więc dobrze, zostanę.
Nic na to nie odpowiedziała.
— Ja nie pójdę — głośno powiedział Gogo. — Mam trochę roboty i chcę jutro naprawdę wcześnie wstać.
Minę miał nienaturalnie skrzywioną, że Tukałło już szykował się do jakiejś uszczypliwości pod jego adresem, gdy Irwing zawołał:
— No to servus! Panowie, prędzej schodźmy, bo mógł mi motor zamarznąć. Na śmierć zapomniałem.
Po chwili już wszyscy byli na schodach. Kate położyła mężowi rękę na ramieniu:
— Wiedziałam, że potrafisz zdobyć się na trochę silnej woli — powiedziała.
— Raczej na poświęcenie — poprawił sucho.
— Jakto poświęcenie? Dla kogo?
— No przecież dla ciebie.
Odwrócił się, udając, że nie spostrzega, iż dzięki temu ręka Kate zsuwa się z jego ramienia.
— Niech i tak będzie — uśmiechnęła się smutnie. — Jeśli tak tę rzecz ujmujesz, dziękuję ci za poświęcenie.
Spojrzał na nią prawie z gniewem.
— Bardzo mi miło, ale wołałbym, moja droga, bym w podobnych sytuacjach nie był narażony na ośmieszenie wobec moich przyjaciół.
— Nie sądzę, bym cię naraziła na ośmieszenie.
— Naturalnie — zaśmiał się ironicznie. — Nie sądzisz. Ale