Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Poco łżesz — zirytował się Chochla. — Wcale nie mówiłem o Giocondzie.
— Ale założę się, żeś taką zamianę uważał w duchu za słuszną — zawołała pani Jolanta.
— Więc cóż z tego? „Domy na plaży“ to świetne płótno. Nie czytaliście co o nim napisał Botecki?
— Jeżeli ma przy sobie wycinek, — jęknął Tukałło — zamorduję go.
— Dobrze. Dajcie mi kozik. Albo, Gogo, czy nie masz flinty i ładunków z zajęczym śrutem?
— Głupcy — zaśmiał się Chochla. — Zabilibyście najlepszego malarza swojej epoki. No niech ktokolwiek z was zaprzeczy, że nie jestem najlepszym malarzem?... Co?...
— Jesteś przede wszystkim z każdym dniem nudniejszy. Cóż z tego, że masz talent? Przyznaję, że lubię twoje obrazy. Są doskonałe. Ale lubię też wieprzowinę. Stąd jednak nie wynika, by bawiło mnie towarzystwo świń.
— Jesteś ordynarny — skrzywił się Chochla. — I wcale nie możecie mnie dotknąć w mojej....
— Megalomanii — podpowiedział Fred.
— Czyż ja zaprzeczam? Jestem megalomanem. Było by śmieszne, gdybym nim nie był.
— A nie mówiłam — odezwała się pani Jolanta, że Chochla nie dopuści do rozmowy nie na swój temat? On woli, by mu wymyślano, by go niszczono i tępiono, niż by mówiono o czymś innym.
— Tak, bo jestem najbardziej intersującym tematem.
— Sewer, strzelaj do zająca! — zawołał Polaski.
Chochla rzeczywiście przypominał zająca. Jego ciemne wyłupiaste oczy, zajęcza głowa, rzadkie wąsiki, wzdęta klatka piersiowa i ostre uszy nieodparcie narzucały to porównanie. Był to tłusty, spasiony zając, ociężały i leniwy o krótkiej szyi i śpiczastych zębach. Gdy nie mówiono o nim, popadał w kataleptyczne zobojętnienie, gdy mówiono, stawał się hałaśliwy, apodyktyczny, impertynencki. Nie lubiono go, lecz przyznawano mu nie tylko talent, lecz dowcip, inteligencję i styl.
Kate nie znosiła jego towarzystwa, jego infantylnego egocen-