Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Widzisz, Jolu? Nie mówiłem?
— Sam zacząłeś — wzruszyła ramionami.
Kate ma rację — dodał Gogo, starając się zapanować nad zażenowaniem. — Dajmy spokój tym tematom.
— Zazdroszczę pani tego usposobienia i tych upodobań — powiedziała pani Jolanta. — Ja bez knajpy żyć nie potrafię.
— Mam męża, dom i to mi wystarcza — odpowiedziała Kate.
— Ona też miała — odezwał się Tukałło. — Ale jej dom przypominał knajpę, do której się idzie, gdy wszystkie inne pozamykają, a mąż metrdotela, którego się odprawia gdy się gościom sprzykrzy. Gdy rozwiodła się, błagał mnie, bym się z nią ożenił. Odmówiłem kategorycznie. Jolanto — powiedziałem — miłuję spokój i ciche domowe życie. Wiem, że zadaję bolesny cios twemu sercu, że może łamię ci życie, ale mężem twoim nie zostanę. Nie jesteś stworzona na żonę, ani ja na rogacza! Nie potrzebuję dodawać, że płakała jak bóbr i nosiła się długo z myślą o samobójstwie. Pomimo to pozostałem niewzruszony.
Gogo z niedowierzaniem spojrzał na panią Jolantę.
— W tej historii, w tej smutnej historii — zaśmiała się — jest jedna pocieszająca rzecz. Mianowicie to, że nie ma w niej ani słowa prawdy. Jeżeli...
— To nie ma żadnego znaczenia — przerwał jej Tukałło. — Mogło tak być i to mi wystarcza. Ty, Jolanto, nie powinnaś wychodzić za mąż. Należysz do typu kobiet-myśliwych.
— Jakiego typu?
— Typu łowczyń. Są dwa rodzaje kobiet. Jedne nigdy nie zaznają spokoju, wciąż węszą za nową zdobyczą. Polują na upatrzonego, a gdy go przytroczą do swego pasa, natychmiast tropią następnego. Drugi rodzaj to kobiety — potrzaski. Nie rzucają się na zdobycz, lecz starannie ukryte czatują na nią cierpliwie i spokojnie. Gdy niebaczna ofiara zbliży się do nich, chwytają go jak w kleszcze i same nie puszczą nigdy. Do takich należy pani Kate.
— Ja? — zgorszyła się Kate.
— Pani i wszystkie kobiety, które urodziły się po to, by być żonami.