Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

będzie dość elegancko wyglądało, gdy adwokat w moim imieniu odeśle im pieniądze.
— Nie wiem czy elegancko — odpowiedziała Kate — ale w każdym razie nie zaszczytnie dla ciebie.
— Dlaczego?
— Bo dowodzi, że on nie chce ci dać tych pieniędzy do ręki. Widocznie obawia się, że nie popłacisz długów.
— Ach — skrzywił się Gogo — oczywiście, że to jest chamstwo, ale o tym przecie nikt nie będzie wiedział.
— Ty wiesz.
— Oj, Kate! Nie męcz mnie. No wiem, wiem, że los zepchnął mnie do roli ściganego zwierzęcia. Cóż ja na to poradzę?
Wzruszyła ramionami:
— Mówisz, wybacz, bez sensu. Jesteś młody, zdrowy, masz wszystkie warunki do osiągnięcia niezależności. I tylko samochcąc doprowadzasz do tego, że...
— Zlituj się, Kate — przerwał. — Jestem zupełnie chory, a ty mi prawisz morały.
Spojrzała na rozrzucone w nieładzie ubranie i powiedziała:
— Wstawaj już. Tu trzeba sprzątnąć.
— Dobrze. A jest piwo do obiadu? Szalenie chce mi się piwa.
— Owszem będzie — powiedziała Kate i wyszła.
— Czekaj! — zawołał za nią. — Czy ja ci mówiłem, że na obiedzie będzie Jola Horoszczańska?
— Kto? — zapytała zdumiona.
— Jola Horoszczańska. Zaprosiłem ją wczoraj.
— Któż to taki?
— Świetna kobieta. Malarka. Ona jest w przyjaźni z wszystkimi szatanami. Umyślnie chciałem, byś ją poznała. Nudzisz się sama, a to czarująca kobieta. Wróciła teraz z Paryża. Wysokiej klasy kobieta. No i śliczna jak marzenie.
Kate powiedziała spokojnie:
— Nie mam nic przeciw zaproszeniu na obiad kogokolwiek. Prosiłam cię jednak już nieraz, byś zawiadamiał mnie o tym wcześniej. Sam powinieneś rozumieć, że...