Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jednak nie mogę go zobaczyć, musiałem trudzić panią. Zatrzymałem się w Warszawie dosłownie na kilka godzin.
— Ależ bardzo miło mi pana widzieć — odpowiedziała konwencjonalnie, podając mu rękę. — Proszę, niech pan siada.
— Dziękuję pani.
Usiadł i dość niedyskretnie rozejrzał się po pokoju.
— Pisała mi ciocia — zaczęła Kate — że wybiera się pan w podróż?
— Tak, proszę pani. Właśnie dziś wyjeżdżam do Londynu, a stamtąd do Ameryki.
— Nie zabawił pan długo w Prudach.
— Skróciłem mój pobyt w Prudach rozmyślnie. Z dwóch powodów. których się pani z łatwością domyśli.
— Niestety, nie jest to tak łatwe.
— Owszem. Nie lubię się nikomu narzucać, a spostrzegłem. że matka nie jest bynajmniej z mego przyjazdu zadowolona. To jedno, a drugie jest to, że nie dziwie się jej wcale. Jestem jeszcze za mało okrzesany, chociaż nie żałowałem wysiłków, by nabrać ogłady.
— Nie wywnioskowałam tego z listu cioci, by była niezadowolona z pańskiego przyjazdu, ani też by zarzucała panu brak obycia.
— W takim razie w liście była łaskawsza dla mnie niż w osobistym zetknięciu. Powiedziała mi tylko, że nabrałem pewności siebie, co należało rozumieć: — tupetu.
Uśmiechnął się gorzko i dodał:
— Miała zresztą rację, co i pani niewątpliwie zdążyła już stwierdzić.
— Myli się pan — potrząsnęła głową. — Nic ujemnego o panu nie pomyślałam.
Chrząknął i zmarszczył brwi:
— Przejdźmy jednak do sprawy, która mnie tu sprowadza. Czy pani interesuje się sprawami męża?... To jest, czy pani wie coś o nich?
— Sadzę, że tak.
— Otóż mąż pani otrzymuje z Prudów rentę...
— Wiem o tym.