Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pani Kate, pani Kate. Cóż pani Kate. Za mało ją jeszcze znam. Za mało o niej wiem. Zobaczymy jeszcze jak będzie wyglądała w konfrontacji z życiem.
Na progu stanął Gogo:
— Ha, złapałem panów, — zawołał wesoło — oczerniacie tu moją żonę?!
— Staramy się — potwierdził Tukałło.
— Jak dotąd bez skutku — dodał Polaski.
— A gdzież jest pani Kate?
— Zostawiłem ją na pastwę kufrom. Nie wiem, czy zdoła się im obronić. Czyhają na nią ze wszystkich stron jak smoki z otwartymi paszczami. Brrr... Nie znoszę pakowania się. Nie ma to jak służba angielska. Tam człowiek nie potrzebuje ruszyć palcem. Wszystko rozpakowane, później wszystko zapakowane. Odwiezione na dworzec, nadane na bagaż, ułożone w przedziale. Przepadam za Anglią. Trudno mi jakoś przyzwyczaić się do Polski.
— Ja znowu odwrotnie — powiedział Polaski. — Wystarczy mi rok spędzić za granicą, a nie tylko dostaję ostrej nostalgii, ale zaczynają mnie mierzić wszystkie tamtejsze zwyczaje, kuchnia, pory posiłków, ludzie.
— Może ja poszedłbym pomóc pani Kate w pakowaniu? — odezwał się Irwing.
— Ależ, panie Fredzie, po co ma się pan trudzić — miękko zaoponował Gogo.
— Naprawdę bardzo to lubię — uśmiechnął się wstając. — Byłby ze mnie dobry numerowy angielski.
— A uważaj, znosząc kufry, byś się nie wywrócił — krzyknął za nim Tukałło i zwrócił się do Goga: — Właśnie mówiłem tu im jak się cieszę, że zamieszkacie w Warszawie. Wiedzcie, że będę do was stale przychodził!
— Nie groź im, bo gotowi zrezygnować z Warszawy — powiedział Polaski.
— Przeciwnie, będę szczęśliwy. Ogromnie się cieszę, że was poznałem. Moja żona również będzie bardzo zadowolona i nawet już mówiliśmy o tym, że musimy mieć tak zwany swój dzień w tygodniu.