Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzucania powoduję umyślnie, by nie zwalniać i móc od razu wziąć wiraż.
— A ja myślałam, że jesteśmy o krok od wypadku.
— Uchowaj Boże. Każdy dobry automobilista, szczególniej górski musi tę umiejętność posiadać. Nie jest to zresztą nic trudnego. Nauczyłem się tej sztuki w przeciągu godziny w bawarskich Alpach.
— Pan dużo podróżował?
— Nie proszę pani. Byłem kilka tygodni w Niemczech, coś miesiąc w Szwecji, dokąd jeździłem odwiedzić moją dalszą rodzinę i sześć dni w New-Yorku.
— Tylko sześć dni.
— Tak, proszę pani.
— Czy warto było dla sześciodniowego pobytu w Ameryce, dwa razy przepływać przez Atlantyk?
— Warto było — odpowiedział krótko, bez żadnych wyjaśnień.
Kate przypomniała sobie owe niedorzeczne powiększenia swojej fotografii i zamilkła.
Piękna droga do Morskiego Oka miała się ku końcowi. Na miejscu wypili gorącą herbatę i poszli nad jezioro. Zbliżała się już dwunasta i trzeba było wracać.
Z powrotem jechali nieco wolniej.
Irwing pokazywał Kate różne szczyty; doliny i zbocza, wymieniając ich nazwy, nadmieniając rozmaite szczegóły z ich historii itp.
— Mógłby pan być przewodnikiem w tych górach — zauważyła.
— Znam je od dzieciństwa. Już w wieku szkolnym uprawiałem taternictwo. A tę trasę jako automobilista znam tak, że, o ile mi się zdaje, mógłbym ją zrobić po ciemku.
— Nie wygląda pan na sportowca.
— Tak — przyznał. — Wyglądam na cherlaka, ale jestem dość silny. Kiedyś dzięki tej mojej powierzchowności, stałem się mimowolnym zabójcą.
— Zabił pan człowieka?
— Tak. Napadło mnie trzech opryszków. Napadli zbyt śmia-