Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

raczem książek i społecznem zerem, przekreślonem przez sam środek. Meduza! Galareta bez żadnego kośćca. Co warta jest wiedza bez rusztowania ideowego, bez fundamentów, bez cementu. Twój mąż oczywiście przesadza, nazywając go encyklopedją. Pochłonął sporo jakichś wiadomości, ale to jeszcze nie wiedza.
— Bernardzie, sam nieraz pytasz go o różne rzeczy, potrzebne ci do twoich powieści — łagodnie upomniała go Wanda.
— Ja?! Nigdy! Wypraszam to sobie. Że rozmawiam z nim czasem... I wogóle nie rozumiem, jak ty, Wando możesz przestawać z takim facetem. Tak! Tak! Z facetem! Bo dajże mi inne określenie. Jaką inną pozycję stanowi ta jego obecność na kuli ziemskiej?
— Swoją inteligencją mógłby obdzielić wielu.
— To nie jest inteligencja. Protestuję. Chodząca bezcelowość! Jałowość! Bezpłodność! I brak syntezy! Absolutny brak syntezy. To właśnie. Gapienie się na drobiazgi i niezdolność do zrozumienia całości. Zresztą, zresztą, powtarzam, że go lubię.
— On naprawdę lubi Marjana — zaświadczyła z przekonaniem Wanda.
— Przyznam się — zaśmiała się Anna — że na podstawie tego, co mówił pan Szawłowski, nie doszłabym do podobnego wniosku.
— Owszem, lubię. Tylko, czy naprawdę nie możemy zmienić tematu!? Zanudzamy panią Annę tym biedakiem Dziewanowskim. Jest wiele rzeczy ciekawszych. Słuchaj Wando, nie znajdujesz, że twoja kuzynka byłaby wykapaną Anielą Bożymową? Co?... Właśnie teraz piszę powieść, która, o ile się nie mylę, napewno będzie kapitalna: rzecz oparta na gamie użyteczności społecznej różnych jednostek. Sądzę, że to całkiem coś nowego.
Zaczął opowiadać, jak zamierza powiązać poszczególne charaktery i konflikty. Anna przysłuchiwała się

57