Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

telekt ma możność życia samoistnego i odgraniczenia się od zjawisk zewnętrznych. Chodźmy do ciężkiego djabła, to znaczy do mnie, bo dłużej tu nie wytrzymam.
W pokoju Szczedronia, urządzonym bidermajerowskim mahoniem, było jasno, tem jaśniej, że niezależnie od pozbawionego firanek weneckiego okna paliło się kilka mocnych żarówek nad wielkim stołem, gdzie w nieładzie ustawione były różne butelki, mikroskopy, niklowe przybory i probówki z białemi czubami waty, uszeregowane w drewnianych podstawkach, jak rury organów. Pozatem wszędzie rozrzucone były książki, części garderoby, papiery, niedopałki i różne inne przedmioty w zupełnym nieładzie.
— O, widzę, że pan się wyemancypował — powiedziała Anna.
— Że mam tu kawałeczek laboratorjum? Tak?
— Więc Wanda już się nie boi zarazków?
— Mam tu tylko najmniej szkodliwe. Musiała zgodzić się na to, gdyż zbyt często musiałbym latać do kliniki. Niektóre z tych bydlątek wymagają codziennej obserwacji. Tak. Pali pani?
Podał jej papierośnicę, a gdy odmownie potrząsnęła głową, powiedział:
— To dobrze. Wogóle ten Leszcz miał djabelne szczęście, że trafił na taką kobietę, jak pani...
— Niech pan nie mówi komplimentów — zgromiła go — to nie w pańskim stylu. Nie licują one z temi grubemi okularami, ani z czcigodną bródką.
— Ani z piegami na nosie, proszę dodać. To prawda, ale komplimenty odnoszą się nie do mojej bródki, tylko do tych jasnych oczu i tych ślicznych kasztanowatych włosów. Jak to dobrze, że pani ich ani nie obcięła ani utleniła. Pani jest piękna.
— O!
— Wie pani, gdy jeszcze biegałem boso po podwórzu

43