Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żal, który przeradzał się prawie w nienawiść z każdem pogorszeniem się stanu Lituni.
W takich chwilach Anna zupełnie nie mogła opanować rozpaczy. Padała na kolana przed bezbronnymi lekarzami, tłukła głową o ścianę, do krwi gryzła palce, a nocą leżała krzyżem na zimnej podłodze i przepalała się w żarliwej, bluźnierczej modlitwie.
Zrana wlokła się do biura, bezsilna, odurzona wiarą swego cierpienia, potęgą swych nocnych zaklęć, pokorą swych zuchwałych ślubów i wotów.
Minął tydzień i nawet nie zajrzała do domu, nawet nie przypomniała sobie Marjana, a gdy raz przyszedł wieczorem do kliniki, zamieniała z nim zaledwie kilka słów, zdumiona tem, że ośmiela się odrywać ją od dziecka, bodaj na sekundę, on, obcy, obojętny, nieistotny cień nieważnej przeszłości.
Nie umiała zająć uwagi niczem, co nie było bezpośrednio związane z chorobą Lituni. Dowiedziała się od Władka, że Zosia została umieszczona w szpitalu dermatologicznym, że sama jest poważnie chora i że w gruncie rzeczy nie można jej winić, gdyż gdyby domyślała się swojej choroby, napewno przyznałaby się zaraz i nie zaraziła Lituni. Władek tak tłumaczył Zosię, jakby chciał ją obronić przed Anną, a przecie Anna nawet już o niej nie pamiętała. Wogóle w tem wszystkiem widziała nie krzywdę Lituni, nie grożącą jej ślepotę, lecz siebie nad przepaścią, lecz swoją odpowiedzialność przed samą sobą i w tem zamkniętą własną tragedję.
Na początku trzeciego tygodnia choroby przyszło gwałtowne pogorszenie i znowu zaczęły odbywać się konsylja. Kręcili głowami, sprzeczali się, chwytali siebie za guziki, wymieniali łacińskie słowa. Wreszcie oświadczyli Annie, że sprawa jest beznadziejna: dziecko straci wzrok.

316