Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ładniejsze światło daje matowe. I codziennie zrana będzie mu sama przygotowywała wszystko do kąpieli, do golenia się, do ubierania. Sama będzie wybierała na każdy dzień garnitur i krawat i koszulę. Przecie musi wyglądać zawsze jak z żurnalu. Będzie wstawała o pół godziny przed nim...
— Boże, jakież to będzie cudowne!
A wieczorami będą się całowali. Dużo, bardzo dużo i będzie siadywała u niego na kolanach...
— No, to wszystko możnaby robić i bez małżeństwa — pomyślała — tak, jak u Lindseya. Ale to nie byłoby tosamo, o, zupełnie coś innego.
I sama zdziwiła się sobie; właściwie przecie nie prosił jej o rękę. Nie powiedział, że chce z nią się ożenić. A kochać można i tak. Dlaczego zatem nie przyszło jej do głowy naprzykład zawiązanie z nim flirtu?
Zaśmiała się: Henryk i flirt. Nie. On naprawdę ją kocha! Gdyby nie kochał, nigdyby jej tego nie powiedział i flirt, co to wogóle jest flirt?!... Jakie to szczęście?... Będzie go nazywała całem imieniem, bez zdrobnień: — Henryku — mój Henryku — mój najdroższy Henryku — z rozmachem objęła poduszkę i przytuliła do siebie.
I nagle poczuła coś wysoce nieprzyzwoitego, coś obrażającego podniosły nastrój jej uczuć: — zwykły głód. Piekielnie chciało się jej jeść.
W szufladzie obok na szczęście było pudełko czekoladek. Wydobyła je i jadła jedną po drugiej bez namysłu i wyboru. Jaka to wyśmienita rzecz czekolada! Zjadła masę i odetchnęła z ulgą.
— Zaspokojenie zwierzęcych instynktów — uśmiechnęła się przekornie trochę do siebie, a trochę do pani Szczedroniowej, poczem owinęła się w kołdrę i zasnęła.


272