Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

działa małość uszczerbku dla tych spraw z racji jej nieobecności. Pójdą normalnym biegiem. Jej miejsce zajmą inni. Może mniej odpowiedni, może mniej zdatni, ale nawet nie o tyle, by dało to widoczną różnicę.
Więc jakże? Jakąż nagrodę, jaką satysfakcję duchową zabrała ze sobą na ten pusty brzeg, między te cztery ściany? Jakiż jest cel życia? Długie lata, bardzo długie lata służyła ogółowi swą pracą, ofiarną, rozumną, niestrudzoną i ten ogół załatwił z nią rachunki ochłapem bankietu jubileuszowego. Oczywiście, gdy umrze, urządzą jej pogrzeb, zapewne wspaniały, zapewne uroczysty, lecz obojętny i sztywny.
— Nikt nie będzie płakać na moim pogrzebie — uświadomiła sobie.
I przyszedł bunt: dlaczego?! Czyż jej śmierć nie będzie stratą? Czyż wraz z nią nie odejdzie istota wysokiej wartości moralnej, ba pozytywnej wartości społecznej?... Nawet wrogowie nie potrafią rzucić na jej trumnę kamieniem. Mogą powiedzieć, że się myliła, lecz nie odmówią jej uczciwości, poświęcenia, użyteczności i dobrej wiary. Kogóż mają żałować, jeżeli nie jej?...
Przed zamkniętemi oczyma pani Grażyny przesuwały się twarze ludzi, z którymi stykała się w swojej działalności. Były poważne i uroczyste, lecz na żadnej z nich nie mogła dostrzec łez.
— A dzieci?
Jeżeli nawet popełniła jakieś błędy w ich wychowaniu, to taki ograniczony człowiek, jak Kuba, nie może mieć o tem swojego zdania, a tak zarozumiała kobieta, jak Wanda, nie może też rościć do matki żadnej pretensji, gdyż uważa się zapewne za ideał.
A jednak na ich twarzach również łez nie będzie.
Czy tylko dlatego, że nie rozpływała się nad nimi w czułościach, że nie pieściła ich, nie psuła ich żołądków słodyczami?... Antoni też tego nie robił, bo mu

220