Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zorcę. Ten ostatni na skinienie ręki odpowiedział ukłonem i znikł.
Zostali sami.
Był blady i miał usta zacięte, a w oczach spokój i obojętność. Nie zrobił jednego gestu, który wskazywałby na wzruszenie z powodu niespodziewanego dlań spotkania w jakże nowych rolach. Bez słowa usiadł na wskazanem mu krześle.
Zaczęła mówić. Cicho spokojnie, bardzo spokojnie, chociaż chciałaby krzyczeć. Mówiła najpierw o zabójstwie. Wszystko przemawiało przeciw niemu. Bardzo źle robi, że nie chce wyjaśnić, kogo podejrzewa o napad, że nie mówi, dlaczego zamierzał zabrać Cieplikównę. Czy nie stało się to w jakimkolwiek związku — zapytała niespodziewanie — z osobą profesora Brunickiego?
Żaden muskuł nie drgnął na jego twarzy, jednak ze spojrzenia, którem prześlizgnął się po jej oczach, poznała, że nie omyliła się.
— Cóż mógłby mieć Brunicki do moich spraw prywatnych. Al, poco w ogóle tu przyszłaś? Wszystko co miałem do powiedzenia, powiedziałem już tamtym. A my sobie nie mamy już nic do zakomunikowania. Jeżeli będziesz oskarżała mnie w sądzie, wierzaj mi, mogę być uznany za mordercę, ale nie będę uznany za niedżentelmena.
— Jak mam to rozumieć, Boh?...
— O, to proste. Nie zrobię nic, coby cię mogło zdyskwalifikować, jako prokuratora i jako kobietę. Jeżeliś przyszła tu poto, wracaj spokojna i spełniaj swoją powinność bez obawy.
— Ja nie poto przyszłam, Boh, nie poto... Takich zapewnień nie potrzebujesz mi dawać. Wiedziałam to sama... Przyszłam, żeby cię ratować.
Spojrzał na nią i wzruszył ramionami:
— Bardzo łaskawie z twojej strony. Jeżeli ja ze swej nie będę musiał zeznań, a ty pomimo