Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie przyjedzie, dzwonię do Luby, żeby mi pakowała walizę i zdążę jeszcze na pociąg.
W tej właśnie chwili usłyszał za plecami sygnał samochodu i zobaczył oczekiwanego „Foulda“, z którego wysiadł kapitan.
— Chwała Bogu — zawołał, mocno potrząsając jego ręką — nareszcie. Nic kapitanowi nie zrobili?
— Czekaj, Jack, daj odsapnąć — zaśmiał się Drucki — i chyba nie będziemy, tu na ulicy gadać. Chodźmy.
Weszli do mieszkania i gospodarz, zrzuciwszy marynarkę, poszedł umyć ręce. Po chwili wrócił, niosąc butelkę szkockiej whisky i dwie szklanki:
— No, przyjacielu, — powiedział nie bez przechwałki w głosie — możemy oblać pański kontrakt.
Załkind zbladł z wrażenia i wyciągnął drżącą rękę:
— Jest?... Jest?... — powtarzał zdławionym głosem.
Drucki wybuchnął śmiechem i zawołał, nalewając żółty płyn do szklanek:
— Jak ci nie wstyd, Jack, trzęsiesz się niczem stara baba w galarecie. Czy to tak wygląda Black Jackie z Chicago?
— Miljon, kapitanie, miljon — krzyknął Załkind, podnosząc patetycznie ręce nad głową.
— No to cóż z tego? Dalibóg skundliłeś się, stary. A kiedyś, niech mnie piorun strzeli, byłeś gangsterem, z tych, co to na pieprz nie potrzebują dmuchać. No w twoje ręce!
Wypili. Drucki niedbale sięgnął po marynarkę, nie śpiesząc się, wydobył z niej grubą szarą kopertę i podał ją Załkindowi.
Przerywając sobie łykami whisky, zaczął opowiadać. Sprawa nadspodziewanie poszła łatwo. Teścia Fajersonów nie było w domu. Gdyby nie to, szkoda byłoby gadać. Ci trzej i ich kuzyn, to zielonodzioby. Odrazu uwierzyli. A jak już miał dokument, w ręku,