Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak, jak i przewidywałam, nie zastałam go w domu. Nie mając innego wyboru, usiadłam przy oknie w małej obrzydliwej mleczarence naprzeciw jego domu i czekałam, popijając herbatę. Oprócz mnie i pochrząkującej za ladą właścicielki, był tylko jakiś bardzo znużony jegomość o nieciekawym wyglądzie. Nie zwróciłabym nań w ogóle uwagi, gdyby nie to, że jego sposób jedzenia i zachowania się drażnił w najwyższym stopniu. Najpierw pochłonął olbrzymi talerz jajecznicy, a później ohydnie dłubał w zębach, drugą ręką zasłaniając jamę ustną. Przy tym bezmyślnie gapił się w okno z taką miną, jakby zaraz miał się rozpłakać. Nie rozumiem po co tacy ludzie egzystują na świecie.
Była już czwarta, gdy zobaczyłam stryja. Zajechał taksówką i zniknął w bramie. Natychmiast uregulowałam rachunek i wyszłam. Stryja dopędziłam, gdy otwierał drzwi.
Powitał mnie jak zawsze komplementami. Był w świetnym nastroju i to już nieco mnie uspokoiło.
— Czy ma stryjaszek coś nowego? — zapytałam pełna nadziei.
Poprawił monokl i zrobił do mnie oko:
— A jeżeli dobry stryjaszek ma dużo, bardzo dużo nowin, to co za to dostanie?
— Uściskam stryjaszka, zwłaszcza w tym wypadku, jeżeli nowiny będą tak dobre, jak on sam.
— Wyśmienite, ale honorarium inkasuję z góry.
To powiedziawszy objął mnie i pocałował w usta. Chociaż było to całkiem niespodziewane, wcale nie mogę powiedzieć, by było przykre. Ci starsi panowie mają jednak swoją klasę w stosunku do kobiet i umieją pozwolić sobie nawet na bardzo śmiałe gesty w sposób jakiś naturalny i ujmujący.
— Czy wiesz skąd wracam? — zapytał przysuwając mi fotel.
— Skądże mogę wiedzieć.