Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szukał między wieloma papierami. Gdy odwrócił się trzymał w ręku gruby plik listów.
— Służę pani — powiedział.
Byłam wręcz oszołomiona. Poza tym nie mogłam zrozumieć, dlaczego tych listów jest aż tyle. Pan Tonnor z ironicznym uśmiechem dodał:
— A poza tym chciałbym panią prosić, by pani skłoniła swoją przyjaciółkę do zaprzestania pisywania tych listów. Mam na ogół dużo zajęć i na ten rodzaj literatury brak mi czasu.
— Jakto?
— Więc niech pani przejrzy to. Nie brak tam niczego aż do opisów przyrody włącznie. Pani Halszka niepotrzebnie trudziła panią. Dlaczego to zrobiła zupełnie nie rozumiem.
Wzięłam do ręki listy. Niewątpliwie był to charakter pisma Halszki. Czułam się tak jakbym popełniła największy idiotyzm. Wprost nie umiałam znaleźć słów. Gdy tak stałam zażenowana, ten pan najniespodziewaniej w świecie zanim mogłam się cofnąć ujął rękami moją głowę i pocałował mnie w same usta.
— Jak pan śmiał?! — zawołałam i spojrzałam nań groźnie.
To bezczelny typ. Nie tylko się nie zmieszał, lecz powiedział z uśmiechem:
— Bardzo przepraszam panią. To było z mojej strony swego rodzaju nadużycie. Lecz muszę skonstatować, że nie mogę wzbudzić w sobie z tego powodu uczucia skruchy. Zresztą to wina pani.
Byłam najszczerzej oburzona:
— Pan jest... Pan jest... To niesłychane! Moja wina!...
— Tak — mówił najspokojniej w świecie. — Nie tylko wina, ale i prowokacja. Niechże pani sama osądzi. Pod jakimś błahym pretekstem przychodzi pani do młodego mężczyzny i w dodatku jest pani śliczna. Takich rzeczy bezkarnie się nie robi.
Wprost oniemiałam, a on mówił dalej:
— Byłoby wprost nieuprzejmie z mojej strony, gdybym uda-