Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mem sabaudzkim. Obaj nie znosili się zawsze wzajemnie i cięli się przy każdym spotkaniu, przy czym górą był zawsze Włoch, o wiele przewyższając Tota nie tylko inteligencją i dowcipem, ale i znawstwem zarówno koni jak i myśliwstwa.
— Był niezwykle miły — powiedziałam. — Wyraził nawet chęć poduczenia cię automobilizmu.
Toto poczerwieniał:
— Ten mydłek?!... Mnie?!... On sam nie ma pojęcia o prowadzeniu wozu.
— No, tak. Możliwe. A jednak ma pierwszą nagrodę za Wyścig Alpejski i nigdy dotychczas nie miał katastrofy...
— Tak ci powiedział? — wybuchnął Toto. — Więc kłamie. Bezczelnie kłamie. W 1929 roku podczas raidu sycylijskiego wyskoczył z szosy i rozbił wóz na miazgę.
— Ale nic mu się nie stało.
— Każdy bałwan ma szczęście.
— Doprawdy, Toto, — powiedziałam karcąco — to nieładnie z twojej strony czyjś talent i umiejętności nazywać szczęściem. Tak samo mówiłeś, że Batiglioni tylko dzięki szczęściu zajął przed trzema laty drugie miejsce w Rayle Monte-Carlo. Wtedy, gdyś ty odpadł już na drugim etapie. Powinieneś być mu wdzięczny, że zgadza się udzielić ci kilku lekcji. To zresztą jest taki miły pan.
Toto z wysiłkiem panował nad sobą. Ponieważ jednak wiedziałam, że jest zbyt dobrze wychowany, by wybuchnąć, dokuczyłam mu jeszcze paru drobiazgami. Potem dopiero zapytałam jak się czuje, i kiedy mu doktór pozwoli opuścić lecznicę. Okazało się, że już nazajutrz miał się przenieść do siebie.
— W domu ci będzie wygodniej — przyznałam. — A jakże się miewa miss Normann?
Wzruszył ramionami:
— Skądże ja mogę wiedzieć?
— Ach, więc nie osobiście przyniosła ci te kwiaty?