Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nawet zachęcić. Całkiem po prostu przyszedł i zapytał, czy go chcę. Zapytał, chociaż sam rozumiał, że ma jedną szansę na tysiąc. Cóż mogłam począć?... Tak przykro mi było wydobyć z siebie odmowę. Zapłacić mu za jego uczucie chłodnym „nie“... Powiedziałam po chwili milczenia:
— Mój drogi panie. Jestem naprawdę wzruszona... Gdybym wyznanie pańskie usłyszała wtedy, gdy jeszcze byłam wolna, kto wie, czy nie uważałabym tego za szczęście. W zupełności doceniam pana wartość. Muszę panu powiedzieć, że niewielu udało mi się w życiu spotkać ludzi, dla których tak wiele chciałabym żywić przyjaźni i szacunku... Zresztą pod każdym względem zasługuje pan na najlepszy los. Ja jednak mam męża. Mam męża, z którym wiążą mnie nie tylko przysięgi złożone przed ołtarzem, lecz i miłość i przywiązanie...
— Rozumiem — głos mu się załamał. — Jest pani szczęśliwa... Wiedziałem to zresztą...
Potrząsnęłam przecząco głową i uśmiechnęłam się boleśnie:
— Nie jest to równoznaczne z tym, co powiedziałam. Kochać kogoś i zachować dlań wierność, nie zawsze jest szczęściem.
Podniósł na mnie zaniepokojony wzrok. Nie wymówił ani słowa, lecz wiedziałam co myśli. Wiedziałam, co daje mi do zrozumienia: że w każdej chwili gotów jest stanąć w mojej obronie, przyjść mi z pomocą, zostać moim mężem, choćbym go nie kochała.
Opanował się jednak, wstał i powiedział:
— Przepraszam panią za to najście. Nigdy bym się na nie nie zdobył, gdyby nie konieczność wewnętrzna, która mnie do tego zmusiła...
Zawahał się i dodał:
— I dziękuję pani za szczerość. Dziękuję za to, że jest pani taką... jaką sobie panią wyobrażałem i jaką będę mógł...
Nie dokończył. Ukłonił się nisko i niezgrabnie, ledwie dotknął ustami mojej ręki i wyszedł.