Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeżdża? Przypadkiem udało mi się stwierdzić, że podniósł wszystkie pieniądze z banku.
Stryj Albin gwizdnął przeciągle:
— Wszystkie?... To znaczy ile?
— Coś pięćdziesiąt dwa tysiące.
— Psiakrew. Mają ludzie pieniądze — mimochodem zauważył stryj i dodał. — Nie zostawił ani grosza?
— Owszem, coś kilkaset złotych. Ale to jest nieważne.
— W porównaniu z tamtą kwotą — oczywiście. Powiedzże mi moja mała, czyś już mówiła o tym z rodzicami?
— Ależ niech Bóg broni! Stryj może sobie wyobrazić, co ojciec by zrobił!
— Tak, ten stary idiota, ma się rozumieć, narobiłby alarmu. Postąpiłaś, kochanie bardzo inteligentnie, żeś ani mężowi, ani rodzicom nie pisnęła słówkiem o swoim odkryciu. Rzecz w istocie wymaga największej dyskrecji.
Wzięłam stryja za rękę:
— Drogi stryjaszku, stryj mi pomoże. Prawda?...
Zamyślił się i wreszcie skinął głową:
— Nawet z dużą przyjemnością. Ale pod jednym warunkiem
— Och, stryju, — zawołałam uszczęśliwiona — byłam pewna, że stryj mi nie odmówi! Ja przecie literalnie nie mam do kogo udać się o radę, o pomoc!
— Służę ci, ale pod jednym warunkiem — podkreślił.
— Ale stryjaszek chyba nie postawi takiego warunku, który... na który...
Zmarszczył brwi, lecz od razu się rozpogodził i obrzuciwszy mnie ironicznym spojrzeniem (on jednak naprawdę jest świetny!) powiedział:
— Moja mała. Cóż ty sobie wyobrażasz, że ja, ja! muszę uciekać się do takich sposobów dla zdobywania kobiet?
Zaczerwieniłam się, a on dodał: