Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdaje się, że przedwcześnie poczęstowałem cię komplementem o twojej inteligencji.
— Bardzo przepraszam, ale doprawdy stryj mnie źle zrozumiał.
— No, no, już dobrze, mniejsza o to. Więc słuchaj uważnie. Chętnie wezmę tę sprawę w swoje ręce. Jednakże tylko w tym wypadku jeżeli zobowiążesz się do całkowitego podporządkowania się moim wskazówkom. Nie wolno ci nic robić na własną rękę. Absolutnie nic. Wierzę wprawdzie w twój spryt, ale tu robota musi być arcymisterna, tu jeden fałszywy krok może zburzyć wszystko. Rozumiesz?
— Rozumiem — przyznałam bez namysłu.
— I obiecujesz mi, że będziesz ściśle stosowała się do moich dyrektyw.
— Ależ z największą przyjemnością.
— Doskonale tedy. Otóż przede wszystkim chcę ci powiedzieć, co o tym sądzę. Nie myślę, by rzecz była łatwa i prosta. Najprawdopodobniej owa kobieta jest rzeczywiście żoną twego męża. I ma jakieś wyjątkowo ważne powody, dla których go odszukała. To wspomnienie o rzekomo inwitujących ją uczuciach nie wydaje mi się szczere. Żadna kobieta nagle, po kilku latach niewidzenia mężczyzny nie przypomina sobie, że go kocha.
— Właśnie.
— Otóż raczej dopatrywałbym się tu próby szantażu.
— To jest bardzo prawdopodobne.
— Przede wszystkim — ciągnął stryj — trzeba ustalić fakty. Wiemy, że osoba podpisująca się literą B. jest w Warszawie i mieszka w hotelu. Mieszka, lub mieszkała, bo i to możliwe, że razem z twoim czarującym małżonkiem dzisiaj wyjeżdża. Najpierw tedy trzeba stwierdzić, czy Jacek jedzie sam, czy z nią. Musisz być na dworcu i sprawdzić to. Oczywiście można byłoby wynająć detektywa...
— I ja zastanawiałam się nad tym — wtrąciłam.