Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

historii. To ukontentowało go zupełnie. Pocałował mnie trzy razy w rękę, oświadczył, że liczy na mnie jak na Zawiszę i powiedział:
— Teraz pokażę pani galerię moich podwładnych.
Wyjął z szuflady biurka moc fotografij najprzeróżniejszego formatu. Od małych amatorskich zdjęć aż do dużych gabinetowych. Przejrzałam je wszystkie bardzo uważnie, niektóre po kilka razy, lecz nie znalazłam wśród nich fałszywego porucznika Sochnowskiego. Natomiast ubawiła mnie szczerze jedna fotografia. Przedstawiała ona jakiegoś listonosza, czy gajowego, (nigdy nie mogłam nauczyć się rozróżniać tych mundurów. Danka umie je wszystkie na wyrywki) młodego człowieka z wąsikami à la Adolf Menjou i hiszpańską bródką. Był ogromnie podobny, ale to ogromnie do Roberta. Gdyby nie zarost, nie ten mundur i nie okulary, wyglądałby jak jego bliźniak.
Mimo woli przytrzymałam tę fotografię trochę za długo w ręku i to zwróciło uwagę pułkownika.
— Czy pani zna tego człowieka? — zapytał.
Lekko się przestraszyłam i najkategoryczniej zaprzeczyłam:
— Ale skądże, proszę pana?! Skądże ja mogę znać jakiegoś listonosza?
— Może on pani kogoś przypomina? Kogoś ze znajomych?
Zaśmiałam się już zupełnie swobodnie:
— Upewniam pana, że nikogo. Staram się dobierać znajomych, jak najmniej podobnych do listonoszów.
Śmieliśmy się oboje, a chociaż nie znalazłam owego fałszywego porucznika, pułkownik widocznie wcale się tym nie zmartwił. Ja w głębi duszy byłam nawet z tego zadowolona. Nie chciałabym się przyczynić do jakichś przykrości, na które bym naraziła owego fałszywego, czy niefałszywego porucznika, gdybym go rozpoznała między fotografiami.
Chociaż przez niego miałam początkowo sporo kłopotów, nie zwykłam długo chować żalu do nikogo. Mściwość nie leży w mo-