Dni Andrzeja Dowmunta przesuwały się pogodnie sznurem barwnych godzin, dzielonych między obie kobiety, z których każda miała dla niego swój odmienny urok.
Irena nie pytała go nigdy o nic, nie starała się dowiedzieć o godzinach spędzonych przezeń wówczas, gdy nie byli ze sobą. Z biegiem czasu mogła nabrać przeświadczenia o swej wyłączności w życiu Andrzeja, które ją poza tem nie interesowało tak bardzo, by dla zaspokojenia ciekawości miała zaryzykować utratę tego mężczyzny.
Lena o istnieniu Ireny wogóle nie wiedziała.
Jej powrót do zdrowia przyjęty był tak spontaniczną radością Dowmunta, że nie byłoby tu nawet miejsca na jakiekolwiek podejrzenia. Wzruszyła ją również niespodzianka, jaką było nabycie Packarda. Podobał się jej bardzo.
Podczas pierwszej przejażdżki nie miała odwagi wytłumaczyć Andrzejowi swego dzikiego zachowania się wówczas w jej sypialni. Na jego ostrożne i nienatarczywe pytania odpowiedziała dwiema kroplami łez w bolesnych oczach i błagalnem: „później, innym razem“.
„Inny raz“ jednak nie nadchodził, a Dowmunt nie chciał być niedelikatnym.
W ten sposób wszystko wróciło na dawne tory. Z tą może różnicą, że Andrzej musiał skoncentrować wiele uwagi, by w planie godzin, dzielonych między obie kobiety nie zachodziły żadne niedokładności, które mogłyby niepotrzebnie skomplikować jego sytuację, i doprowadzić do burzy, lub chociażby do konieczności wykłamywania się, czego nie znosił.