Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tętniących pędem do czynu. Tajne zebrania, namiętne dyskusje historyczne i literackie, żarliwe spory socjalne. Oto konopiasta czupryna Łopacińskiego, walącego bochenkowatą pięcią w stół, oto czarne wąsiki Salewicza, wznoszące się nad wilczemi zębami, i marzycielskie oczy Kuleszy, deklamującego Księgi Pielgrzymstwa, oto kochana gęba Żegoty, najserdeczniejszego, jedynego przyjaciela, grożącego gniewem ludu i fałszującego Marsyljankę.
Co się z nimi teraz dzieje? Kędy huragan dziejowy rozsypał ich po świecie! Tak nagle wówczas wyjechał z Dorpatu, nawet z Żegotą się nie pożegnał…
Wreszcie panny zawróciły, bo Marta orzekła, że już czas jechać. Przy aucie spotkał ją jednak przykry zawód. Mianowicie Irena bezceremonjalnie ulokowała się na jej miejscu przy Dowmuncie. Twierdziła, że musi nauczyć się kierować. Andrzej jednak odzywał się do niej przez całą drogę zaledwie monosylabami. Przejęły go wspomnienia i niekontent był z rozmowności sąsiadki.
Rzeccy wysiedli na Krakowskiem i Andrzej otworzył drzwiczki dla panny Żabianki, ta wszakże oświadczyła stanowczo:
— Ja jeszcze nie wysiadam. Niech mnie pan odwiezie do domu na Koszykową.
Gdy ruszyli z miejsca. Niespodzianie wystąpiła z żądaniem:
— Ja chcę napić się czarnej kawy.
— Kawy? — zdziwił się Andrzej. — Może w takim razie wstąpimy do Loursa?
— Nie, we dwójkę do cukierni? Bez przyzwoitki?
— Cóż na to poradzę?
— Wie pan co? Ma pan w domu kawę?
— Ja? No oczywiście mam, ale…
— To świetnie! Jedźmy do pana.
— Ależ to nonsens. Nie wypada. Jakże pani, młoda panna…
— Ach, niech pan nie nudzi. Jedziemy i koniec.
— Niemożliwe. Skądże…
— Jest pan niegościnny.