Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No i jakiż wynik obserwacji? Nie podobam się panu?
— Dzierlatka! — Pomyślał Andrzej, głośno zaś powiedział:
— Charakteryzuje się pani na Gretę Garbo.
— Ma pan racje. To mój snobizm. Zresztą usta, choć w tym samym typie, mam od niej ładniejsze. Prawda? — rozciągnęła jeszcze bardziej płytki łuk ukarminowanych warg. — Twój starszy brat — zwróciła się do Marty — mówi, że mam uta rozpustne.
— Staś zawsze plecie głupstwa, pozując na oryginalność.
— A pan, co o moich ustach powie?
— Że są za bardzo umalowane. Jak na pani wiek.
— Tylko tyle? Ja znacznie więcej potrafię powiedzietć o pańskich.
Wyciągnęła się nawznak na pledzie i podłożyła dłonie pod głowę, wskutek czego i tak krótka sukienka sportowa niemal odkryła kolana.
— Pan ma usta nabrzmiałe krwią — zaczęła — świeże i purpurowe. Demskują one pańską ukrywaną zmysłowość… wulkaniczną…
— Przestań Irka! Gadasz niestworzone rzeczy! — zaprotestowała Marta. Zgorszona była do głębi jej słowami i tą pozą, w której leżała w obecności mężczyzny.
— Chodźmy się przejść. — zawyrokowała. — Poszukajmy kwiatów.
Szła na przedzie z Irką i prawiła jej morały, któremi strofowana widocznie się nie przejmowała zbytnio, gdyż nie przestawała gwizdać.
Panowie zajęci byli rozmową i na to nie zwracali uwai. Roman opowiadał o życiu młodzieży akademickiej, o trudniościach materjalnych, w jakich prcuje większość, o ruchu korporacyjnym, który na szczęście nie poszedł drogą „burschenschaftów“, o pracy organizacyjnej i prądach nurtujących młode pokolenie.
Dowmunt słuchał łapczywie. Rosło mu serce, odżywały wspomnienia tych lat studenckich płonących wiarą,