Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Usiedli w kącie i rozmawiali. Huszcza, całkiem pochłonięty umiłowaną nauką, zasypywał Andrzeja opowiadaniami o jej rozwoju i zdobyczach w Polsce. Z roztargnieniem wysłuchał jego projektów i zaczął pred nim roztaczać obraz jakiejś plantacji doświadczalnej w jakichś Pyrach, którą trzeba uruchomić, a która z powodu braku pieniędzy wciąż jest nieczynna.
Póty biadał, aż Dowmunt zapytał o potrzebną sumę. Huszcza zarumienił się z radości i zażenowany wymienił sumę 3.000 złotych. Andrzej obiecał nazajutrz przysłać czek.
W hallu spotkał wychodzącą Martę Rzecką. Oboje byli z tego zadowoleni. Opowiedział jej z humorem swoją wizytę u Huszczy i zaproponował, że ją odwiezie do domu.
Zgodziła się chętnie. Wóz bardzo się jej podobał.
— Śliczny. My mamy starego Fiata, ale tak starego, że tatuś trzyma go na wsi, bo tu wyglądłby jak zabytek historyczny.
— A lubi pani auto?
— Szalenie.
— No to może przejedziemy się trochę za rogatki?
Widział po jej oczach że chciałaby bardzo, jednak odmówiła.
— Już późno, mama czeka, a pozatem…
— Nie wypada? — zapytał z uśmiechem.
Skinęła głową.
— Ma pani rację. Ale może któregoś dnia z panem Romanem? Dobrze?
— Doskonale. Właściwie to mam czas nawet jutro… — dodała rumieniąc się.
— Więc o której mam zajechać?
— Może o dwunastej w południe.
— Ślicznie. Będę punktualnie. — zatrzymał wóz pod jej domem. — Ale jeden warunek!
— Jaki?
— Pani będzie siedziała na tem samem miejscu, a braciszek na tylnem siedzeniu?