Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i dziś opozycja obsypuje was zarzutami bardzo ciężkiemi.
— Myśmy pisali to samo o nich, gdy oni byli u władzy. To, przyjacielu, są fatałaszki. Przyjdą znów oni — znowu my będziemy ciskać pioruny.
— I tak bez końca?
Trylski zatrzymał przed ustami łyżkę z mlekiem i namyślił się.
— Może i nie. Może, póki nas wszystkich szlag nie trafi. Kto wie?
— Jak to „nas wszystkich“?
— Tak, nas, którym niewola zapaskudziła dusze, nas odpadki wielkiej wojny, nas, resztkowinę powszechnej rzezi narodów… Nas, kapłanów kompromisu, rabujących życie pod hasłem „aby żyć“, nas, trwających z dnia na dzień, nie z pokolenia na pokolenie! Jak wyciągniemy kopyta — ha… może wówczas przyjdą młodsi… Ale ja tam w to nie wierzę. Świństwo, panie, jest wieczne.
Po tej rozmowie i po codziennej porcji lektury dzienników, Dowmunt uczuł rosnącą w nim przeraźliwą pustkę. Zestawiwszy frazeologję z cynizmem Trylskiego i z bezsilnym patosem Migielskiego, otrzymał obraz mgławicowy, którego perspektywy nie umiał jeszcze odszukać, lecz bał się, że za tą lepką mgłą kryje się wizerunek potężnej katastrofy dusz, beznadziejne rumowisko moralne.
Jednak nie usypiający instynkt przezorności powstrzymał Dowmunta przed pośpiesznym osądem. Stykał się teraz z wieloma ludźmi, zawierał znajomości z przemysłowcami i kupcami i dużo czytał.
Czasami odbywał małe przejażdżki za miasto swoim Packardem. Powracając z jednej z takich przejażdżek przypomniał sobie profesora Huszczę i postanowił go odwiedzić.
Czekał chwilę w korytarzu szkoły, aż wybiegł doń uradowany botanik. Uściskali się serdecznie. Zaprowadził go do swej domeny, do laboratorjum botanicznego. Tu i ówdzie pracowało przy mikroskopach kilku akademików i kilka tudentek.