Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie zawrócił odrazu z bramy do stajni. Już wiedział, że za chwilę uczuje lekki nacisk mundsztuka z lewej strony i że przelecą wokół gazonu pełnym galopem tuż przed werandą pałacu, skąd będą się im obu przyglądali panowie i panie.
Już od kilku tygodni ustalił się taki zwyczaj.
I teraz Janek dwukrotnie okrążył gazon, salutując siedzących na tarasie i stępa ruszył ku stajniom.
Patrzyli za nim z prawdziwą satysfakcją.
— Siedzi w siodle jak cowboy — odezwała się pani Rzecka.
— Nie, mamo, — zaprzeczył Roman — to nietrafne porównanie. Janek nie ma w sobie nic cowboyskiej czy kozackiej dezynwoltury… Prawda, Andrzeju?…
Andrzej obudził się z zadumy:
— Co mówisz?
— Roman twierdzi — ironizował pan Rzecki, — że Janek jeździ konno z angielską sztywnością.
— Ależ, broń Boże, mówiłem tylko, że nie jest to styl cowboya ani kozaka.
— Nie rozumiem was, — odezwała się Marta — poco tak daleko szukać porównań? Poprostu jeździ jak rodowity Polak. Czy nie? Łączy wsobie pańską elegancję z rasową brawurą.
— Tak, tak, — potwierdził z zapałem Roman — to właśnie. Kircholm, Samosierra!…
Andrzej przytaknął skinieniem głowy.
Wogóle od czasu przyjazdu do Ratyńca nie odzywał się prawie wcale. Wprawdzie nie stronił od towarzystwa Marty i jej rodziny, która zjechała tu z racji przyjścia na świat córeczki Dowmuntów, jednakże często popadał w długie zamyślenia, a uśmiech, zdawało się, na zawsze znikł z jego twarzy.
Tylko wówczas, gdy z sypialni żony usłyszał po raz pierwszy płacz nowej istotki, gdy wszedł i obok Marty ujrzał swoje dziecko, któremu dała życie — na krótką chwilę rozjaśniła się jego twarz.
Tragedja, którą przeżył przeszła przez jego duszę,