Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy wyszła, chłopiec zapytał:
— Proszę pani, oni tu mnie uważają za dzieciaka i nie chcą nic mówić. Proszę mi powiedzieć, czy znaleziono moją mamusię? Czy ciało mojej mamusi znaleziono?..
— Nie, mój najdroższy chłopcze, nie…
Siadła na łóżku i pocałowała go w czoło. W oczach jej zaszkliły się łzy.
— Czy pani znała moją mamusię?…
Zawahała się:
— Nie, niestety nie znałam.
— Moja mamusia była taka dobra, taka piękna, najpiękniejsza na świecie. Wszyscy ją kochali i… umarła.
Po twarzy Janka ściekały łzy.
— Nie znałam jej, ale i ja ją… kochałam.
— Dlaczego ona umarła? Przecie tyle złych ludzi żyje?… Prawda?
Marta rozpłakała się i delikatnie tuląc twarz do twarzy chłopca szeptała urywanym głosem:
— Nie wiem, nie wiem… Będziemy się modlili za nią… Biedny… mój… kochany… Janku… Powiedz mi… powiedz… czy będziesz mnie chociaż trochę… lubił?…
— Tak. Ależ tak. Przecież pani jest żoną Andrzeja, a Andrzeja bardzo kocham… Mamusię więcej… ale teraz to najwięcej pana Andrzeja…
Zapanowało milczenie.
— Wie pani, teraz to ja jestem sierotą… Nigdy nie rozumiałem, jak bardzo źle jest sierotom.
— Nie, Janku, nie, tobie nigdy nie będzie źle. I Andrzej i ja zrobimy wszystko, wszystko, byś tylko czuł się szczęśliwy!
Ogarnęło ją wielkie rozrzewnienie. Długo jeszcze siedziała przy nim, zasypując go najczulszemi słowami. Później Janek opowiadał szczegółowo historję tego strasznego dnia, kiedy to mamusia została na Helu sama i była tak nieostrożna, że wypłynęła na pełne morze, nie wypytawszy się, czy nie nadchodzi burza.
Ocierając łzy wyszła Marta na korytarz, gdzie cze-