Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dowmunt objaśnił jakie ma wykonywać ruchy i zaczął stopniowo posuwać się wzdłuż brzegu. Każde jej poruszenie przechodziło przez jego nerwy jak elektryczny prąd.
Woda była niezwykle przezroczysta i smukła linja Ewy znaczyła się z zupełną wyrazistością na tle żółtego dna. Zaciskał zęby, by nie chwycić jej w ramiona.
— Teraz prawą ręką, — mówił — nie tak głęboko, przy samej powierzchni.
— Jeszcze kilka takich lekcyj i mamusia będzie pływać jak ryba — zawyrokował Janek, gdy już byli na brzegu.
Zarówno Ewa jak i Andrzej pomyśleli, że lekcja ta nie powinna się powtórzyć, lecz nazajutrz i dni następnych znowu było tosamo. Oboje w duchu perswadowali sobie, że to przecie tylko nauka pływania i tęsknili do niej oboje.
Po obiedzie przechodzili zwykle na zatokę, gdzie przy molo stało kilkadziesiąt żaglówek i motorówek, a między niemi i „Rusałka“ nieduża biała łódź z pięknym niklowym napisem:
Ogromnie lubili wycieczki „Rusałką“. Janek w czapce kapitańskiej i z miną starego wilka morskiego odbierał łódź od czuwającego nad jej stanem starego rybaka, sam otwierał kłódkę, a gdy matka i Andrzej zajęli miejsca, ruszał z fantazją, aż po obu burtach wyrastały dwie ostre płetwy wodne i opadały za łodzią, znacząc pianą szeroki trakt jej drogi.
Któregoś dnia Dowmunt zabrał ich do Gdyni. Janek z podziwem oglądał doki, lewary o ramionach olbrzyma, kolosalne ładunki, unoszone jak piórko przez elektryczne dźwigary i nieustanny ruch czerwonych pociągów, długiemi gąsienicami pokrywających niezliczone tory.
Milczał przez cały czas i tylko, gdy wracali rzekł krótko:
— Morze to jest wielka rzecz.
Wieczorami nie chodzili już do „Lwiej Jamył. An-