Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dobrze, dobrze, Ewuniu… świat się zapadł! Niema ani wczoraj ani jutra, tylko dziś. Widzisz, wierzę tobie. Tylko myśmy zostali i morze, i radość…
Siedzieli bliziutko obok siebie, prawie przytuleni. Nad nimi z ciemnoszafirowego stropu mrugały gwiazdy.
Zegary biły północ, gdy Andrzej pożegnał Ewę. Nie zamienili ze sobą ani słowa. Poco? Przecie wiedzieli wszystko, coby sobie powiedzieć mogli.
Długo jeszcze paliło się światło w oknie Dowmunta. Musiał napisać długi list z dyspozycjami dla Grzesiaka. List kończył z prośbą, by doktór sam załatwiał wszystkie pozostałe sprawy według własnego uznania.
„Zmęczony jestem i muszę wypocząć, o niczem ani wiedzieć, ani myśleć nie chcę“.
Napisał też krótką kartę do żony i, gasząc światło, powtórzył:
— Świat się zapadł.
Zaczęły się dni pełne słońca i pełne radości.
Codziennie od wczesnego rana byli już na plaży. Przenieśli się jeszcze dalej od zabudowanego i pełnego gwaru kąpieliska. Tutaj nie było nikogo.
Narówni z rozbawionym Jankiem gonili się po sypkim pistku, opryskiwali się wodą. Potem wyciągali się na gorącej plaży i śmieli się do siebie zziajani. Gdy Andrzej z Jankiem odpływali daleko od brzegu, Ewa, która pływać nie umiała, wołała za nimi: „ko-ko-ko-ko“ i udając zaniepokojenie kury, której uciekły kaczęta, roześmiana pluskała się w płytkiej wodzie nim nie wrócili.
Janek przepadał za pływaniem i rzeczywiście czuł się w wodzie zupełnie swobodnie. Jego wartkie ciało o muskularnych ramionach wyprężało się jak struna i zwijało w kłębek bez najmniejszego plusku. I jemu jednak zaimponował Andrzej, który pływał jak rekordzista.
— To jest oburzające, że mamusia nie umie pływać, — zawołał pewnego razu — musi pan nauczyć mamusię pływać.