Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pamiętała… Jeszcze z Dorpatu pamiętała… Rozczulenie ciepłą falą zalało pierś Andrzeja.
— No, więc wypije pan oranżadę. A może zsiadłe mleko? Mamusiu, niech pan Andrzej nie pije kawy!
Skończyło się na herbacie „byle nie mocnej“.
Wieczorem, gdy już Janek poszedł spać, siedzieli na werandzie. Andrzej opowiadał Ewie o ciężkich trudach swoich ostatnich tygodni, o podstępach kupców zbożowych, o podpaleniach, o sabotażu, o nieudolności współpracowników, wreszcie o swojej kapitulacji, której się wstydził.
— Może po dziesięciu latach powrócę jeszcze do tych przekreślonych dziś planów. Tymczasem jest ten plus, że „Adrol“ staje na mocniejszych podstawach. Martwi mnie…
— Panie Andrzeju — przerwała Ewa — niech pan mnie posłucha. Przyjechał pan na krótko. Niechże pan naprawdę odpocznie, zapomni o wszystkiem o kłopotach, o przykrościach, o smutkach. Cały świat nie istnieje. Jest tylko mały jego skrawek, a na nim my…
Dowmunt uśmiechnął się smutno.
— No, proszę mi wierzyć, — mówiła ciepłym głosem — naprawdę nic nie istnieje. Tylko piasek, morze, słońce i my troje. Dobrze?
Zaległo milczenie. Tylko zdala płynął głęboki szmer morza.
— I ja o wszystkiem zapomnę… O niczem nic nie będę wiedziała. Tak to cudnie i tak nam dobrze razem. To wszystko. Prawda? Andrzeju, prawda? Poza nami nic niema…
Jakaś dziwna suggestywna siła była w jej głosie, jakiś nieodparty nakaz, któremu się oprzeć nie umiał.
— Przecież każdy człowiek, — mówiła — bodaj najgorszy, bodaj najnieszczęśliwszy, ma prawo do kilku słonecznych dni w życiu. A ja… ja… ich nigdy… Andrzeju, dobrze? Te kilka dni dla ciebie i dla mnie, i dla twego syna…
Zamknął jej dłonie w swoich.