Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakto, pan wygrał i odchodzi? A rewanż? Przecie ja bardzo dużo przegrałem. Jeden rewanż.
— Więc zgoda, — rzekł Dowmunt — dam panu rewanż, ale będzie pan łaskaw okazać, że tak powiem, pokrycie.
Major zdetonował się. Nie ma przy sobie, ale sądzi, że słowo honoru…
Dowmunt z obrzydzeniem pomyślał, że wolałby przegrać do tego człowieka. Nie wiedział co ma zrobić, gdy podniósłszy wzrok, ujrzał we drzwiach skośne zielone oczy.
Pani Lena spostrzegła go również odrazu i zdziwiła się sama poczuwszy lekkie ściśnięcie serca. No tak! To przecie jego szukała!
Przywitała go najsłodszym ze swych uśmiechów.
— Nareszcie! Tak późno!
— Jestem już od godziny, — tłumaczył się.
— I przy kartach! Chodźmy, chodźmy!… Zatańczmy. Nie cierpię kart.
Do uszu Andrzej doleciały jeszcze jadowitym głosem rzucone przez majora słowa:
— Ja myślę, że ona nie cierpi!
Znalazł się w wirze roztańczonych par.
— Uratowała mnie pani z opresji, — zaczął Andrzej i opowiedział jej incydent z majorem.
— Niech pan nigdy nie gra z nim. To obrzydliwy człowiek, — powiedziała to z takiem przekonaniem, że miał ochotę zapytać, poco go w takim razie przyjmuje w swym domu?
Orkiestra grała meksykańskie tango skompilowane przez amerykańskiego kompozytora z różnych utworów europejskich. Andrzej zawsze uważa ten taniec za nienaturalny i pretensjonalny. Dziś jednak odkrył jego urok. Z wewnętrznym uśmiechem skonstatował w myśli, że „tango“ — to po łacinie „dotykam”. Lena, bowiem przylgnęła doń całem ciałem. Przy każdym kroku czuł na piersi dotyk jej biustu, każdem posunięciem nóg spotykał wyprężoną pokusę jej ud. Burza czarnych wło-