Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lendra“, bez przerwy objeżdżał prowincjonalne oddziały, z jednego końca kraju po drugi. Wszędzie sam dawał wskazówki. Konferował z wycofującemi się nie wiadomo dlaczego ziemianami, zabiegał u władz miejscowych.
Kilka razy w swych błyskawicznych przejazdach zawadzał o Warszawę.
Wówczas spędzał z Martą godzinę lub dwie na rozmowie o Ratyńcu, o „Adrolu“ i o jej zdrowiu.
Marta ani półsłówkiem nie wspominała Andrzejowi o swojem spotkaniu z Jankiem i o poznaniu Ewy. Nie zamierzała tego przed nim ukrywać, lecz wszystko odkładała na później. Zresztą w ich rozmowach poprostu nie było miejsca na poruszenie tego tematu.
Andrzej wpadał jak po ogień, przejęty walką. Warszawę odwiedzał głównie dlatego, by wyjednać u władz kontrolę giełdy zbożowej, której ceduła z dnia na dzień zmieniała się jak kameleon, rażącemi i niezrozumiałemi skokami cen, wywołując panikę wśród producentów.
Zgrzytał zębami, wychodząc z gabinetów różnych dygnitarzy, nie zdających sobie sprawy ze szkody, jaką brak nadzoru nad spekulacjami zbożowemi przynosił gospodarstwu krajowemu. Jedni zdradzali w tej dziedzinie absolutną ignorację, inni z obojętnością wskazywali Dowmuntowi „urzędową drogę“, zaczynającą się od złożenia należycie ostemplowanego podania.
Tymczasem dno kasy pancernej zaczęło przeświecać, a wciąż rosnące wydatki zmusiły wreszcie Dowmunta do poszukiwania pieniędzy. Wiedział, że banki posiadają ich pod dostatkiem, że wobec zamierania życia gospodarczego napróżno szukają pewnych lokat. Gdy jednak odbył kilka bezowocnych wizyt u dyrektorów większych banków, zrozumiał, że otacza go pierścień nagonki.
Mówił właśnie o tem z Romanem, gdy nadeszła depesza z Torunia. Tarnowicz donosił, że jakaś zbrod-