Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

już na rogu Bagateli. Nie czekała długo, Dojrzała go zdaleka. Szedł z dwoma innymi chłopcami, również w uczniowskich czapkach, i o czemś z zajęciem rozprawiał.
Tak, tak… Marcie serce załomotało w piersi. To on, chłopiec z portretu, Boże! Co to może znaczyć?!
Zatrzymali się na rogu i zaczęli się żegnać. Później ten, jak wczoraj, skręcił w Bagatelę. Marta stała chwilę oszołomiona i, nie wiedząc dlaczego to robi, zaczęła iść za nim. W mózgu najdziwaczniejsze rodziły się domysły. Miała ochotę dopędzić go i już przyśpieszyła kroku, gdy chłopiec wszedł do bramy. Zatrzymała się.
Cóż zrobi teraz?… Zajrzała: w bramie i w podwórzu nikogo nie było.
Najlepiej zapytać stróża.
Weszła i już chciała zapukać do kwadratowego okienka, gdy wzrok jej padł na oszkloną tablicę z nazwiskami lokatorów. Jak się ten chłopiec nazywa? Może Jaskólski? „Erazm Jaskólski — przemysłowiec“ — czytała. — „Nr. 2, hr. Dominik Pajęcki“ — nie, tego przecież zna. To stary kawaler i nie ma dzieci… „Nr. 3… …Ewa Żegota“.
— Ewa Żegota? — krew uderzyła do twarzy. — Żegota! Przyjaciel Andrzeja nazywał się Michał Żegota…
I ten chłopiec…
Co to może znaczyć? Ewa…
Nagle ostry ból przeszył serce.
Nic nie wiedziała, nic nie rozumiała, ujrzała tylko jakiś enigmatyczny splot tajemnic, pełnych nieprawdopodobieństwa, ujrzała pod nogami przepaść.
Nie mogła skoordynować swoich myśli, lecz była pewna, że oto stanęła na progu tragedji Andrzeja i na progu własnej rozpaczy.
A przecie wszystko się zaczęło od wyjazdu na Wołyń, od śmierci tego przyjaciela… Ewa Żegota…
Jak lunatyczka wracała do domu.
Nie zdołała jej oderwać od tych myśli nawet kartka Andrzeja. Czytała ją kilka razy, zanim mogła skupić u-