Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

walczyć do ostatniego. Gdy wczoraj telefonował do „Adrolu“ i dowiedział się, że na giełdach robi się sztuczną zwyżkę na pszenicę, kazał jednak nadal kupować. To silny człowiek. Byle pieniędzy starczyło, byle starczyło…
— A czy istotnie grozi ich brak?
Grzesiak zrobił niewyraźną minę.
Od tego dnia Marta zabrała się do rewizji domowych rachunków i doszła do przekonania, że cztery tysiące miesięcznie, które wydawała na dom i na własne potrzeby, to rozrzutność. Zwęziła też budżet, zwłaszcza swój osobisty, do możliwego minimum. Nawet zmniejszyła liczbę wizyt lekarza, tembardziej, że stan jej nie zdawał się budzić żadnych obaw, a ciąża rozwijała się normalnie.
Ze słodkim niepokojem oczekiwała rozwiązania. Tak bardzo pragnęła mieć dziecko. Rozrzewniała ją myśl, że nareszcie przyjdzie na świat maleńka istotka, której uśmiechem będzie mogła się cieszyć i łzami płakać. Zwłaszcza od pamiętnego wieczora, gdy Andrzej, spostrzegłszy jej macierzyństwo, zbliżył się do niej, myśl, że da mu dziecko napawała ją szczęściem. Wierzyła, że to małe niewinne stworzonko z ich uczuć zrodzone samem swojem zjawieniem się rozproszy złe chmury w życiu Andrzeja, że zacięte jego usta uśmiechną się, jak dawniej, i pod ich dach wróci pogoda.
Godziny spacerów w Łazienkach spędzała na tych rozmyślaniach.
Pewnego dnia wracała do domu wcześniej niż zwykle. Przeszła na cienistą stronę alej Ujazdowskich i nagle stanęła jak wryta.
Wprost naprzeciw niej szedł szybkim krokiem, wymachując teczką, chłopiec, chłopiec jak dwie krople wody podobny do portretu małego Andrzeja z jej buduaru. Ach, nie podobny, ale wręcz On! Tesame myślące oczy, usta, wzrost…
Chłopiec minął ją, skręcił w Bagatelę i znikł.
Nie umiała wytłumaczyć sobie zjawiska, które raczej musiało być złudzeniem.
Jednakże nazajutrz punktualnie o tej godzinie była