Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż to takiego?
— To dla pana. Kupiłem za własne pieniądze. Z oszczędności… I proszę, żeby pan zawsze palił papierosy przez nią. Tam wewnątrz jest specjalny filtr, zatrzymujący nikotynę.
Na wewnętrznej stronie etui wyryte było:
„Kochanemu panu Andrzejowi — Janek“.
Dowmunt chwycił chłopca w ramiona i długo ściskał. W oczach miał łzy.
— Ach, dlaczego, doprawdy, — zawołał Janek — pan Andrzej z nami nie mieszka?! Tak nam wszystkim byłoby dobrze. Bo…
Urwał, bowiem spostrzegł, że matka nagle zbladła, a czoło pana Andrzeja sfałdowało się.
Zaległo milczenie.
— Widzisz, Janku — odezwał się wreszcie Dowmunt — i ja… tak myślę. Może Bóg da, że nam wszystkim będzie jeszcze dobrze…
— Naprawdę?! Ach, to cudownie! Cudownie! Żeby tylko prędzej! Kochany panie Andrzeju! O, w zielonym pokoju byłby gabinet dla pana, a w szarym sypialnia, bo to przy łazience. Prawda, mamo? A rano wychodzilibyśmy razem, bo pan Andrzej też wcześnie wstaje. Ach, mamo, jak ja strasznie się cieszę!
Spojrzał na zegarek:
— No i teraz nie chce mi się wcale iść na ten odczyt o polskiem morzu… Ale chyba pójdę? To bardzo ciekawe. A przytem skoro lato mamy spędzić na Helu, muszę przecie coś wiedzieć o morzu. Prawda?
Czekał potwierdzenia, lecz oboje jakoś dziwnie milczeli.
— Prawda?… I koniecznie muszę mieć motorówkę. Mama powiedziała, że kupi, jeżeli pan Andrzej zgodzi się. Ale pan napewno zgodzi się, bo ja przecie już jestem duży. Prawda?
— Naturalnie, — uśmiechnął się Andrzej — naturalnie. Byleś tylko sam nigdy nią nie jeździł.