Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ogromny, trupio chudy, z pergaminową twarzą.
Śmiał się… Z rozwartych sinemi pręgami warg sterczały długie żółte zęby. Z poręczy podnosiły się ręce, ręce podobne do szponów… Wyciągały się ku Dowmuntowi zwolna, nieubłaganie. Zdawało się za chwilę zewrą się dławiącym chwytem…
Dowmunt obie pięście przycisnął do gardła i zacharczał.
Ewa wpatrzyła się weń z przerażeniem i zdumieniem:
— Co ci jest, kochany, co ci jest?…
Oprzytomniał, przetarł dłonią oczy.
— Nic — wykrztusił — nic, halucynacja. Mam wyczerpane nerwy…
Łagodnie, lecz stanowczo uwolnił ramię z troskliwego uścisku jej rąk.
— Może bromu? — prosiła.
— Dziękuję. Już pójdę…
W przedpokoju rozległ się dzwonek. Janek wrócił ożywiony, wesoły, rozmowny.
Andrzej szybko zbiegł ze schodów, na rogu Marszałkowskiej znalazł taxi i z przyzwyczajenia podał szoferowi adres biura. Po drodze jednak rozmyślił się i kazał jechać na Żórawią.
Dźwięk klucza w zatrzasku podziałał na wszystkich jak iskra elektryczna. Przecie była dopiero dziesiąta. Marcie serce waliło młotem. Tyle dni napróżno oczekiwała odgłosu tych kroków. Odłożyła książkę.
Andrzej stanął na progu, spojrzał. Miał oczy dobre i pełne smutku. Usiadł tuż przy niej i całował jej czoło. Przytuliła się nieśmiało.
Trwali w milczeniu. Marta natężyła całą wolę. Odczuć, zrozumieć, wiedzieć! Ach, gdyby znała tę okrutną tajemnicę, gdyby umiała wydrzeć mu z piersi ten cierń.
— Nie miej do mnie żalu, Marto… — głos jego łamał się. — nie miej żalu… Życie jest bardziej skom-