Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Doktór Frumkin wyjaśniał, że przy sarkomie stan taki może potrwać i kilka tygodni, chyba, że serce nie wytrzyma.
Dyżurowali przy Michale na zmianę. Najwięcej siedzieli w salonie, by choremu nie zabierać powietrza.
Często jednak, gdy kolej przypadła na Dowmunta, do salonu przychodziła Ewa. Przynosiła świeżo przywiezioną pocztę, lub kawę, której Andrzej wypijał teraz masę. Czasami siadała na chwilę i rozmawiali półszeptem, by nie niepokoić chorego. Ten zciszony głos jednak, mimo ich woli, nadawał krótkim rozmowom jakiś poufny, intymny posmak. Bali się tych rozmów i tęsknili do nich oboje. Gdyby nie obojętna treść słów, czuliby się może winni wobec człowieka, którego tlejące resztką życie łączyło ich i dzieliło jednocześnie.
Pewnego dnia poczta przyniosła między innemi list z Ratyńca, w którym zapalony fotograf, profesor Huszcza, przysyłał kilka zdjęć.
Fotograje? — zapytała Ewa.
— Tak — odparł — fotografje z Ratyńca. To jest majątek, w którym urządzam farmę doświadczalną.
Obejrzła zdjęcia. Na jednem z nich widniał olbrzymi dog Marty.
— Śliczny pies — rzekła Ewa.
— Dog. Nazywa się Pan Pies.
Na twarz Ewy uderzyły rumieńce.
— Pan Pies?… To tak, jak nazywał się wyżeł państwa Karpiów?
Dowmunt zmieszał się. Istotnie. Teraz sobie przypomniał, skąd mu przyszedł pomysł nazwania tak psa, którego podarował Marcie.
Ewa zerwała się:
— Mam fotografję tego psa na przechadzce z panią Zofją i inne z Dorpatu… Pokazać?…
Nie czekając odpowiedzi wyszła szybko i zaraz wróciła, niosąc małą, tekturową teczkę.
— Proszę obejrzeć — rzekła, nie patrząc na Andrzeja — ja muszę pójść do kuchni.